To nie jest z pewnością najpiękniejsza Miura, jaką widzieliście, ale być może najciekawsza, bo wszędzie w internetach przeczytacie, że to Lamborghini Miura Jota SVR – ostatnie dziecko specjalnego depertamentu Lamborghini Polo Storico. Departamtentu, który odpowiada za przywracanie klasykom dawnego blasku. Ale czym jest i skąd wzięła się Miura Jota SVR „wyprodukowana” dosłownie w jednym egzemplarzu?
Historia jest dosyć ciekawa, bo kryje się za nią szalony Niemiec Heinz Steber z Monachium, który od debiutu Miury P400 w 1966 roku nie marzył o niczym innym. Co prawda już wtedy w wieku zaledwie 20 lat było go stać na wydanie DM75 000, ale kasa poszła na biznes – produkcję mioteł.
Po kilku latach w 1974 Heinz wraca jednak do tematu i udaje mu się kupić przepiękną Lamborghini Miurę P400S z 1968 roku. Auto zdobywa w dobrych pieniądzach w związku z cienką sytuacją firmy i kryzysem naftowym. To nie jest pierwsza dobra fura Heinza. Miura staje w garażu obok Mercedesa 300SEL 6.3 i Jaguara E-type’a V12 Roadster. Chwilę później do towarzystwa dołącza nowe wtedy Porsche 930 Turbo i Ferrari BB 512.
Heinz jednak kręci nosem na Miurę. Powyżej 220 km/h przód żyje własnym życiem, a sprzęgło po trzech ostrzejszych startach zaczyna się ślizgać. Do tego po dwóch kółkach na torze hamulec wpada mu w podłogę. Nie tak sobie wyobrażał kooperację z wymarzonym supercarem. Na domiar złego pewnego deszczowego i mglistego dnia Heinz wpada w poślizg i niszczy przód auta o bandę na autostradzie. Na szczęście wychodzi z wypadku bez szwanku, a cała sytuacja jest motorem do dalszych zmian.
Na początek nazwa. Wymyślił ją sobie w nawiązaniu do legendarnej Miury Jota, którą w 1970 roku zbudował w porozumieniu z inżynierami Lamborghini Bob Wallace (kierowca testowy Lambo w latach 1963-1975). Wallace miał ogromne doświadczenie z Miurą, bo kiedy auto się pojawiło w połowie lat 60′ jeździł nim nawet po 1000 km dziennie ze średnimi prędkościami dochodzącymi do 250 km/h. Doskonale znał bolączki tego modelu. Hardkorowy model Jota był poniekąd realizacją marzeń Nowo Zelandczyka, który pragnął stworzyć auto gotowe do walki Le Mans. Sucha miska olejowa, większe gaźniki, ostre wałki rozrządu, kompletnie przebudowane, aluminiowe podwozie i całkiem nowe zawieszenie. To tylko kilka modyfikacji, które czyniły z Miury auto wyścigowe. Nieszczęśnie ulokowany w wersji seryjnej bak paliwa (z przodu) rozdzielono na 2 baki umieszczone w progach auta, co dawało lepszy rozkład masy. W połączeniu z dodatkowym przednim spoilerem auto już nie pływało powyżej 220 km/h. Niestety Jota nie zdążyła się zbytnio wykazać, bo została skasowana w okolicach włoskiej Brescii.
Nie pozostała jednak bez Echa, bo klienci zaczęli się dobijać do Ferruccio z pragnieniem konwersji ich „zwykłej” Miury na hardkorową wersję Jota. Tym sposobem na bazie kilku egzemplarzy powstał model SVJ, który nawiązywał do Joty, ale tylko częściowo.
Heinz chciał więcej i co ciekawe dostał więcej. W Lambo początkowo odbił się od drzwi. Powiedzieli mu, że nie mają części, żeby zbudować mu Jotę przy okazji naprawy auta. Zdeterminowany kupił wyścigowe sprzęgło, felgi BBSa, system hamulcowy z wyścigowego Porsche 917, 2 lekkie fotele Recaro, sześciopunktowe pasy bezpieczeństwa i nie wiem ile tam poszło siana w kopercie pod stołem, ale zgodzili się zbudować mu auto na jego warunkach z wymyśloną przez niego nazwą.
Zlecił całkowite przerobienie zawieszenia według własnego projektu, zmianę geometrii, systemu hamulcowego, instalację wyścigowego sprzęgła, wydechu, oddzielny obieg oleju dla silnika i skrzyni plus cały zaawansowany tuning silnika (wyścigowe gaźniki, ostrzejszjsze wałki etc). Body też uległo znacznym modyfikacjom. Specjalnie dla Heinza przerobili przednią maskę i znacząco poszerzyli body, tak aby z tyłu zmieniściły się opony o szerokości 345mm. Do tego Heinz lubił jeździć do swojego drugiego domu nad jezioro Garda i potrzebował spory bak. Uznał, że 120 litrów w zupełności wystarczy. Prędkościomierz też sobie zmienił na taki wyskalowany do 400 km/h bo sam lubił zaglądać przez szyby do aut sportowych i sprawdzać „ile mają na liczniku”. Do tego doszło ospoilerowanie z przodu i ten dyskusyjny spoiler na dachu, który dostał od firmy w prezencie. To było coś na kształt spoilera z Lamborghini Countach należącego do Waltera Wolfa. Co ciekawe nikt nie robił drogowych opon w rozmiarze 345/35 VR15 i znów nie wiadomo, jak Heinz to zrobił, ale nie dość, że przygotowali mu taką customową oponę, to w zasadzie po jego zamówieniu trafiła do „seryjnej” produkcji. Steber był tak zaangażowany w przeróbkę auta, że spędzał całe dnie w fabryce razem z pracowanikami, jedząc z nimi również lunche w fabrycznej kantynie. W sumie to można powiedzieć, że sam to auto z nimi budował.
Ukończony samochód prowadził się podobno wyśmenicie, ale miał też swoje humory najczęściej związane z alternatorem. To jednak nie był problem. Problemem okazała się rejestracja auta w Niemczech. A na tę nie dostał zgody. Ponieważ miał inne zabawki w garażu, wściekł się i sprzedał Miurę klientowi z Japonii. Nie oznaczało to wcale odwrotu Heinza od Lamborghini. Wręcz przeciwnie. W 1982 roku kupił Kuntacza i również zaczął go modyfikować. Niestety w związku z licznyni problemami technicznymi musiał się z nim rozstać, a jego sentyment do marki mocno przygasł.
Co dzisiaj? Miura Jota SVR żyje i jak widzicie na pierwszych fotkach po renowacji ma się całkiem nieźle. Dalsze zdjęcia przedstawiają auto jeszcze w rękach szalonego Niemca.
#GCOS
Przepiękna historia, fantastyczna i doskonale opisana :)))