Zapraszam na pokład!
W zeszłym roku leciałem po raz pierwszy w życiu private jet’em. Nie robił może wrażenia rozmiarem, ale na pasie startowym lotniska w Szymanach wyglądał co najmniej zjawiskowo. To był Dessault Falcon F2000EX, o ile mnie pamięć nie myli. Całe doświadczenie miało niewiele wspólnego z klasą ekonomiczną, którą przywykłem latać przez ostatnie lata. Już po przejściu przez próg dotarło do mnie, co się tutaj wyprawia. Po pierwsze na pokładzie znajdował się mini bar i luksusowe, drewniane meble. Po drugie siadłem w wygodnym, przestronnym fotelu skórzanym. Po trzecie na pokład wchodziło góra kilkanaście osób i wszyscy szliśmy po dywanie, a nie po jakiejś tam wykładzinie. Wszystko w imię luksusu i pełnego komfortu pasażerów.
Przez te 90 minut lotu czułem się jak krzyżówka Dana Bilzeriana, Wilka z Wallstreet i prezesa Petrolinvestu, którego nie omieszkałem spytać w 2012, czy trzymać akcje Petrola, czy może sprzedawać ze znaczącą stratą. Pozwólcie jednak, że przemilczę jego podpowiedź, a moje osiągnięcia giełdowe pozostawię lepiej bez komentarza i wrócę z powrotem na pokład samolotu.
Fascynujące było to, że w każdej chwili mogłem wejść do otwartej na oścież kabiny pilotów. Widziałem jak Panowie obsługują dźwignię przepustnicy podczas startu. Widziałem jak korygują lot. Siedziałem z nimi w kabinie w momencie, gdy wstawało słońce podczas porannego lotu nad francuskimi Alpami. Oczywiście wolałbym bardziej romantyczne towarzystwo, bo na pokładzie byli sami faceci, ale i tak….
Potężne silniki odrzutowe Pratt & Whitney pchały to aerodynamiczne cudo z niesamowitą siłą. Do tego mówiły jakby szeptem, tak aby pasażerowie lecący w pełnym słońcu, ponad chmurami mogli spokojnie prowadzić rozmowę i delektować się szampanem przy dopiętym kontrakcie. Fotele obracały się w zasadzie w każdą stronę, a na błyszczącym, drewnianym stoliku leżały poranne gazety, żeby przypadkiem nie wypaść z obiegu i sprawdzić w razie potrzeby, jak otworzyły się rynki. Nazwij mnie próżniakiem, ale kurcze. Szczerze mówię. To było po prostu zajebiste doświadczenie.
Co to ma wspólnego z BMW?
Nie skłamię w momencie, gdy napiszę, że w M760Li jest całkiem podobnie. Nie za sterami jednak, a zaraz za fotelem pasażera, bo tam po 10 wspólnych dniach chcę zdecydowanie siedzieć. To auto zostało stworzone przede wszystkim z myślą o pasażerze. To on jest tutaj najważniejszy i on ma dostęp do największych wygód. Ma się czuć ultra komfortowo, wyciągnąć nogi do przodu na podnóżku i oprzeć głowę na poduszeczce, bo zwykłe zagłówki są przecież dla biedy. Słońce za mocno Ci świeci? Z pomocą jednego guzika zasłaniasz żaluzje. Dopadło Cię pragnienie? Sięgasz do lodówki schowanej za lewym podłokietnikiem po po schłodzoną Perlaż. Chcesz być na bieżąco z Dow Jonesem? Masz do dyspozycji swojego własnego pada z dostępem do internetu. W międzyczasie rzucasz tylko okiem, czy Twój szofer jedzie zgodnie z planem, patrząc na wielki ekran nawigacji zamontowany do poprzedzającego fotela.
Na tylnym fotelu będziesz czuł się dopieszczony do granic możliwości. Uwierz mi. O masażach nawet nie piszę, bo to przecież oczywiste. W zasadzie brakuje tylko stewardessy i komunikatu na wejściu „This is BMW M760Li xDrive aircraft. Welcome on board!
No brzmi mega. A silnik?
Silnik za bardzo nie brzmi, ale za to w zamian za 827 200 zł dostaniesz najbardziej spektakularny motor dostępny w Beemkach. Jego rozmiar przekracza wielkość dwóch silników z najnowszego M3. Słownie: sześć i sześć dziesiątych litra V12. Zresztą. To nie jest w sumie żadna nowość w BMW, bowiem marka produkuje 12 cylindrowe motory od przeszło 30 lat. Część z nich trafia przecież do Rolls Royce’a.
Przy 800Nm dostępnych od samego dołu nie wyobrażam sobie napędu na tył w tym długim na 5m 24cm gigancie. Inżynierowie najwyraźniej też sobie nie wyobrażali, dlatego połączyli tego kolosa z 8 biegową, automatyczną skrzynią biegów i przekazali skutecznie moment na wszystkie 4 koła. M760Li połyka kilometry z niezwykłą pewnością siebie. Z trakcją nie ma najmniejszych problemów.
A ile w tym sportu?
Mimo doskonałych osiągów i trybu „sport” M760Li nie jest ani trochę wozem sportowym. Owszem, przyspiesza do 100 km/h w czasie identycznym jak Porsche Carrera GT, Lexus LFA , Pagani Zonda S czy Ferrari Enzo i rozpędza się maksymalnie do imponujących 305 km/h, ale ze sportem to to nie ma to nic wspólnego. Co najlepsze nie musi, bo BMW podchodzi szczerze do tematu i nie nazwało przecież auta M7 a M760Li. Niemcy stworzyli po prostu ogromną, luksusowa i mocarną limuzynę przede wszystkim po to, aby zrobić dobrze pasażerowi z tyłu.
Jakieś inne niedoskonałości?
No są. Myślę BMW 7. Myślę komfort. Ale nie to, że 100% komfortu. Moje oczekiwania są na poziomie 110%. Niestety zawieszenie czasem się gubi i wygląda to tak, jakby Falcon, którym leciałem nie tak dawno, nie mógł natychmiastowo wrócić do równowagi po silnych turbulencjach i nadal sobie drżał przez chwilę kosztem pasażerów. Nie chodzi o to, że wóz jest za twardy lub za miękki, bo nie jest. Zawieszenie jednak nie do końca nadąża za tym, co mu się rzuci pod nogi.
A ile to pali proszę Pana?
Nikogo to pewnie nie zdziwi, ale V12 kotłuje więcej niż nasz były, czołowy dyplomata w szczycie formy. Przy muskaniu gazu w mieście zadowalał się 26 litrami paliwa na 100 km. W trasie udało się zejść poniżej 20, ale jechałem jak typowy kapelusznik. Gdybym cisnął, tak jak cisnęli koło mnie przedstawiciela handlowi w Skodach Octaviach, byłoby pewnie koło 30 litrów. Przypuszczam, że docelowy klient będzie miał to głęboko w nosie, ale spasowanie takiego chlejusa z bakiem o pojemności 78 litrów? To po prostu pomyłka. Już nawet w 2x mniejszym i 2x lżejszym Porsche 911 GT3 991.2 miałem do dyspozycji 90 litrów baku! No na Boga.
All In All
M760Li to zdecydowanie kulturysta, który ma 60cm w bicepsie, ale taki w trakcie robienia masy. W mojej opinii auto zostało zbudowane dla pasażera, który będzie zachwycony podróżą na tylnym prawym fotelu. Nie można jednak odmówić jej prezencji. W San Marino Blau siódemka wygląda zjawiskowo i obraca praktycznie tyle samo głów, co auta klasy super sport. Z pozycji kierowcy nie wchodzi jednak pod skórę. Nie do końca przekonująco brzmi, a przez masę niewiele mniejszą od private jeta, nie jest również królem w zakrętach. Z jednej strony masz świadomość, że robi ćwiartkę w 11,7s. Z drugiej, jeżeli szukasz nutki zabawy za kierownicą w tak wielkim aucie, to zrezygnuj z V12 i w ciemno uśmiechnij się w stronę Alpiny B7 Biturbo.
Jako pasażer tęsknię za M760Li, bo nie ukrywam, że znów polatałbym private jetem. Jako kierowca doceniam silnik, doceniam pomysł, ale to jednak za mało. Kluczyki od M760Li zwracam bez sentymentu i już wiem, że zdecydowanie bardziej tęskni mi się za dużo skromniejszą i nieco mniejszą M550i.
Tekst: Grzegorz Ciźla
Zdjęcia: Grzegorz Ciźla
Dane techniczne | Osiągi:
Silnik: 6592cc
Cylindry: V12
Doładowanie: Twin Turbo
Moc: 610KM @5500-6500rpm
Moment: 800Nm @1500-5000rpm
Skrzynia: 8B AT
Zbiornik paliwa: 78 Litrów
0-100 km/h w 3,7s
Vmax: 305 km/h
Waga: 2255kg
Cena: od 827 200 zł brutto (testowany: 951 000 zł brutto)
Konkurencja:
Mercedes-AMG S65 L od 1 124 500 zł brutto
Porsche Panamera Turbo Executive od 824 610 zł brutto
Wybrane ceny opcji dodatkowych:
Wnętrze Individual: 37 642 zł
Executive Lounge: 27 343 zł