Jest poniedziałek, 13tego lipca, pada deszcz, Anglia. Mija godzina 11:30 kiedy Mercedesem Sprinterem zbliżamy się z dziennikarzami z Polski do tzw. Steering Pad w ośrodku testowym kryjącym się pod tajemniczą nazwą: „Millbrook Proving Ground”.
Steering Pad to nic innego jak ogromny plac, gdzie czekają na mnie same pyszności. Już na wjeździe spotykam główną atrakcję dnia. Wstałem co prawda o 4 rano i ledwo patrzę na oczy, ale dobrze wiem, co widzę. Bardzo dobrze wiem, co widzę! A widzę go już z daleka i gwarantuję Ci, że nie można go pomylić z niczym innym.
Nie wiem, czym Predator przyleciał na ziemię unicestwić Szwarcenegera w 1987r, ale myślę, że efekt WoW oscylował na podobnym poziomie. Patrzę na jedno z najdroższych, najbardziej kosmicznych i najszybszych aut świata. Auto, które spuszcza łomot na torze prawie 1000 konnym hiperhybrydom takim jak McLaren P1, LaFerrari czy Porsche 918 Spyder. To szwedzki karbonowo-tytanowy anihilator: Koenigsegg One:1 – rekordzista toru Suzuka w Japonii, rekordzista toru Spa w Belgii.
To ambicja założyciela marki, Christiana von Koenigsegga (którego poznam za kilka godzin osobiście), żeby pobić również rekord okrążenia w „Zielonym Piekle” czyli na Nordschleife.
Sięgam łapczywie po telefon i chcę mu zrobić zdjęcie. Niestety nie wolno. Przypominam sobie, że przed chwilą podpisałem papiery o „zakazie robienia fotek” poza obszarem eventu. Na „MPG” mają na tym punkcie fisia. Zagrozili utylizacją sprzętu, a ten może mi się jeszcze przydać. Rachunek jest więc prosty.
Wjeżdżamy na wielki plac i co ja widzę? Po lewej stada aut sportowych. Po prawej kilka supercarów, z których część w zasadzie można spotkać najprędzej w kolorowych gazetach motoryzacyjnych lub na JuTjubie. W Realu rzadko – egzotyka totalna. Wybrane zabawki po lewej będziemy mogli poprowadzić osobiście i cieszę się niezwykle na widok znajomych twarzy. Jest Aston Martin Vanquish, obok niego młodszy brat V8 Vantage, chwilę późnej kilka modeli Lambo Gallardo (LP 560-4 Spyder i LP570-4 Spyder Performante), obok nich do bólu agresywny, granatowy Huracan na czarnej feldze z żółtym zaciskiem (na niego się czaję…oj tak).
Chwilę później rzesze Audi R8 V10 (może to pierwsze Audi, które da mi 100% frajdy z jazdy?) i kilka super seksownych Jaguarów F-Type (włącznie z nowym AWD!!!). Na koniec widzę coś bardziej przyziemnego. To biały, 550-konny Jaguar XFR-S Sportbrake, którego nie widać kompletnie na tle wyżej wymienionych.
Lewa strona przy prawej wydaje się być jednak skromna. Dlaczego? Już Ci mówię. Z daleka rzuca się w oczy wściekle pomarańczowe Lamborghini Murcielago (manual), które jest najmniejszą atrakcją w tym składzie. Obok stoi zaparkowany czerwony Aston V12 Vantage, w jego sąsiedztwie znalazł się pomarańczowy Koenigsegg CCR, który i tak wizualnie ginie przy zaparkowanym po jego lewicy, ultra agresywnym, płaskim i szerokim w barach Lamborghini Aventadorze LP700-4 Roadster. Nie mogę się doczekać!
Wchodzę do budynku, podpisuję stertę papierów i dmucham w alkomat. Dobrze, że tym razem nie piłem łychy przed lotem, bo byłoby po zawodach. Tak w ogóle to jesteśmy totalnie spóźnieni, bo samolot odleciał z Okęcia jakieś 90 min później, ale jakimś cudem chyba nic mnie nie ominie.
Mili Państwo z obsługi zapraszają mnie do ciemnej, wąskiej sali, gdzie za chwilę rozpocznie się prezentacja ponad dźwiękowego Bloodhounda SSC. Ten długi na prawie 13 metrów, 7,5 tonowy „samochód” rakietowo-odrzutowy o mocy 135 000 koni (słownie: 135 tysięcy koni!) ma zamiar rozpędzić się do 1000 mph (czyt. 1609 km/h). Oznacza to, że w międzyczasie przebije spokojnie prędkość dźwięku (1225 km/h). Kto jest na tyle szalony, żeby usiąść za kierownicą? Oczywiście, że Wing Commander Andy Green, który z błyskiem w oku opowiada o aucie i całym projekcie.
A chce się go słuchać, bo nie dość, że jest doskonałym mówcą, to jeszcze mógłby spokojnie zastąpić Daniela Craiga w roli Jamesa Bonda. Klasa! Wysoki, bardzo przystojny gość z dłońmi jak 2 bochenki chleba. Facet robi kolosalne wrażenie i nie pasuje mi totalnie do wizerunku pilota, który teoretycznie powinien być krępy i dopakowany, żeby jak najlepiej znosić przeciążenia (im mniejsza odległość serca od mózgu tym lepiej).
Swoją drogą Andy będzie miał co znosić, bo podczas próby bicia rekordu będzie poddany pozytywnym i negatywnym przeciążeniom rzędu kilka G (+2G do -3G). Co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? Fakt, że wewnątrz Bloodhounda znajduje się 550 konny silnik V8 Jaguara (znasz go z F-Type R i choćby Range Rovera Sporta SVR), który (UWAGA!) napędza tylko i wyłącznie pompę paliwową (sic!). Co płynie w żyłach tak ekstremalnego pojazdu? Tak jest, dobrze myślisz – Castrol Edge z Titatnium FST. Tak właśnie Państwo z Castrola sobie to wymyślili, żeby zostać „najszybszym olejem świata”. Sama próba bicia rekordu odbędzie się na pustyni Kalahari w Południowej Afryce w 2016 roku na odcinku o długości około 20km. Trzymam kciuczki za Andy’iego i cały team i czekam na efekty z niecierpliwością.
Po prezentacji SSC idę w pośpiechu na briefing przed test drajwami. Na to czekałem najbardziej. Podczas gdy instruktorzy tłumaczą zasady jazdy po Alpine Hill Route w Millbrook, siadam obok Tima Burtona (aka Shmee150). Poznaliśmy się rok temu w Monte Carlo, więc miło się znów widzieć. Szybkie selfie z pozdrowieniami dla czytelników #gcos i mogę słuchać dalej. Rząd za nami siedzą dziennikarze z XCAR i ktoś tam z Evo Magazine – jest grubo.
Auta przyznane zostają losowo. Okazuje się, że na pierwszą jazdę wylosowałem prawie 500 konnego – tylno napędowego Jaguara F-Type V8 S Roadster. Cieszę się, bo uwielbiam to nienajszybsze, ale cholernie seksowne auto.
Jeździłem wcześniej w Polsce F-Type V6 S Roadsterem i 550 konnym F-Type R, więc wiem mniej więcej jak z tym kotem postępować. Wsiadam z miłą Panią i trochę sobie rozmawiamy o zasadach jazdy po torze. Pierwszy szok? RHD czyli kierownica po prawej stronie. Niby nie muszę walczyć ze sprzęgłem i skrzynią biegów (8 biegowy ZF), ale jazda na rondzie w odwrotną stronę i wszystko na odwrót powoduje, że muszę się przyzwyczaić do jazdy F-Type’em na nowo. Silnik brzmi obłędnie nawet na niskich i średnich obrotach, a Alpine Hill Route okazuje się być najbardziej malowniczym torem z jakim miałem kiedykolwiek do czynienia. Jest położony w lesie, wąski, kręty, miejscami mocno nierówny i niesamowicie, ale to niesamowicie pagórkowaty (7, 11, 14, 17, 21 & 26% spadku). Miejscami przy odpowiedniej prędkości można spokojnie zaliczyć hopę. Tylko weź miej na to odwagę! Na torze obowiązują ograniczenia (do ok. 88 km/h), poza tym nadal pada deszcz z czego tylne opony F-Type’a nie są do końca zadowolone.
Z Dżaga przesiadam się z rozkoszą do Lambo Huracana. Hell yes!I to jest to! Z wyglądu – petarda, a napęd na cztery koła o wiele mniej boi się mokrej nawierzchni. Do tego szybka dwusprzęgłówka – sztos! Boli mnie trochę zatrważająca ilość i jakość plastiku oraz bezsensowna obsługa kierunkowskazów i wycieraczek na kierownicy. Fascynuje natomiast dźwięk silnika (5.2L V10), szerokość auta i przyspieszenie. Instruktor non stop podjudza mnie do agresywniejszej jazdy – dogadujemy się. Ponad 600 konne Lambo zdaje się być dużo szersze od F-Type’a, ale jadę zdecydowanie szybciej. Znam już minimalnie tor i pokusa mocniejszego depnięcia na wyjściach z zakrętów i górzystych prostych, bierze górę nad zdrowym rozsądkiem. Dostaję więc lekki ochrzandol. Dojeżdżamy jednak cali i zdrowi na Steering Pad – jest dobrze. Jest bardzo dobrze! Lambo love kwitnie.
W międzyczasie dowiaduję się, że nie przejadę się jako pasażer Koenigseggiem One:1 i to jest chyba najgorsza wiadomość dnia. Z drugiej strony przy tej pogodzie wiem, że kierowca testowy Robert Serwański nie korzysta pewnie nawet z 40% możliwości auta. Ciągle pada, a One:1 to przecież 1360 koni przekazywane na tylną oś – a to oznacza hardkor nawet na suchym i kompletnie gładkim asfalcie, a co dopiero w deszczu?
Na pocieszkę zajmuje więc miejsce pasażera w obłędnym, krzycząco żółtym, 700 konnym Lamborghini Aventadorze Roadster. Na widok Avka zawsze miękły mi nogi. Ten wizualnie jest idealny. Wygląda i brzmi fenomenalnie. Jego 6,5 Litra V12 niesie się echem z niewiarygodnych odległości. Kierowca wyścigowy zabiera mnie na ponad 3km owal, gdzie bez większych problemów rozpędza auto do około 270 na godzinę. Jedziemy najwyższym pasem pochyleni pod ogromnym kątem do nawierzchni. G force wciska mnie w fotel niesamowicie. Tor jest tak cudnie wyprofilowany, że przy prędkości rzędu 100mph (160 km/h) facet puszcza kierownicę i okazuje się, że możemy tak jeździć w kółko do ostatniej kropli paliwa. Potem zjeżdżamy na płaski tor wewnętrzny, który znam z wielu programów motoryzacyjnych i mówię nieskromnie do Pana „Do your best please”. Chyba się Panu spodobało, bo wycisnął z Avka ostatnie soki. Przyspieszenie jest fenomenalne (odczucia podobne do tych z Ferrari F12 Berlinetta). W zakrętach auto zachowuje się bardzo neutralnie. Body roll? Zapomnij! Kompletnie płasko cały czas. Przeciążenia są tak duże, że gubię w aucie telefon, okulary i słuchawki. Dobrze, że sam się nie pogubiłem. Kończymy. Wysiadam szczęśliwy, uhahany i spełniony. Avek robi robotę – nawet z fotela pasażera. Niesamowite auto. Niesamowite przeżycie. R E W E L A C J A !!!
Co potem? Potrzebuję trochę czasu, żeby ochłonąć i oglądam w międzyczasie auto niespodziankę, które przygotowała ekipa Castrola. To nowy Ford GT. Na żywo w niebieskich barwach wygląda olśniewająco i mogę powiedzieć bez skrępowania, że jest obecnie najładniejszym supercarem na rynku – PETARDA! Co może boleć? Serduszko. 3,5L turbo V6 Ecoboost. Ale nie ma co zapeszać – pożyjemy zobaczymy. W końcu ma mieć ponad 600 koni!
W międzyczasie dostaję dobrą wiadomość! Można pogadać z Chrystianem von Koenigseggiem. 2 lata temu poznałem w Genewie jego ojca, który powiedział z dumą: „najlepsze, co mi i mojej żonie udało się w życiu zrobić to nasz syn”. Chrystian opowiada mi o swoich planach i wyzwaniach na przyszłość i fascynacji alternatywnymi napędami (vide jego ostatnie dziecko Regera). Sam zresztą na co dzień jeździ między innymi elektryczną Teslą Model S. Przez ponad 20 lat działalności udało mu się zbudować123 samochody, a okres oczekiwania na Koenigsegga to aktualnie 3 lata! Ulubiona marka Chrystiana? Porsche (i wcale mu się nie dziwię<3).
Dzień dobiega końca, towarzystwo się przerzedza. Pogoda stanowczo się poprawia. Okazuje się, że z chłopakami z polskiego TG dostajemy pozwolenie na zrobienie zdjęć One:1 bezpośrednio na Alpine Hill Route. Rewelacja. Czekałem na coś takiego. Robert Serwański i auto są do naszej dyspozycji przez jakieś 45 min. Koenigsegg w dziczy brzmi niesamowicie. Z nieziemską wściekłością wgryza się w zakręty. Żadne zdjęcie nie odda tego widoku. Żaden mikrofon nie przekaże tego dźwięku. Gdy Robert zagaduje się ze Szczepanem z TG, otwieram drzwi (masz wrażenie, że uderzysz nimi o ziemię gdy je otwierasz) i siadam za kierownicą. To moja nagroda na koniec dnia. Siedzę, na cudownym torze w aucie za ponad 10 milionów złotych o mocy grubo ponad 1000 koni, które przyspiesza do 300 km/h w 11.9s! Coś nie z tej ziemi. Robię kilka fotek zanim Robert wygoni mnie ze środka i mogę spokojnie, pozytywnie zmęczony wracać na kolację do hotelu.
Brawo Castrol!
Świetny dzień, świetna zabawa. Spełniliście moje małe marzenia.
Dziękuję za uwagę!
Grzesiek Ciźla